Powinien uważać. Był bystrym, logicznie myślącym człowiekiem, który lepiej od innych
znał ciemne strony ludzkiej natury. Ale tym razem ostrzeżenia rozsądku nie skutkowały. Była tutaj, w jego pokoju hotelowym i Quincy nie potrafił powstrzymać radosnego uśmiechu. – Hej – powiedziała po chwili. – Dobry wieczór, Rainie. – Pracujesz? – Już kończę. – Naprawdę? – Wsunęła ręce do tylnych kieszeni spodni i wbiła wzrok w chodnik. Czuła się najwyraźniej zażenowana i to go wzruszyło. – Miałem właśnie zamówić chińszczyznę – powiedział uprzejmie. – Masz ochotę? – Nie jestem specjalnie głodna. – Ja też nie, ale możemy razem poudawać. Weszła. Zaczął sprzątać z łóżka papiery. Pokój był tak mały, że tylko tam można było usiąść. Kiedy wciskał szare teczki do czarnej skórzanej torby, w której woził też komputer, Rainie wpatrywała się w ekran laptopa. – Szukasz No Lavy? – zapytała. – Tak. Większość dostawców Internetu prowadzi rejestry użytkowników, do których wpisuje się pseudonim i podstawowe informacje o sobie. Mnóstwo ludzi podaje te dane, więc pomyślałem, że sprawdzę. Niestety, nie mamy aż tyle szczęścia. Następny krok to zdobycie nakazu i bezpośredni kontakt z serwisami. Sprawdzałeś dzisiaj Shepa? – zapytała. Quincy znieruchomiał z czterema szarymi teczkami w ręku. Nie traciła czasu. Włożył akta do torby i zasunął suwak. – Lubisz lo mein? – zapytał beztrosko. – Zamów, co chcesz. – Więc niech będzie lo mein. – Wziął do ręki plik ulotek, które Ginnie zostawiła przy telefonie i wyłowił menu „Wielkiego Muru Chińskiego”. Rainie przyglądała mu się, kiedy zamawiał lo mein i zieloną herbatę. – Chyba nie powinniśmy prowadzić tej rozmowy – powiedział po chwili. – To znaczy, że coś znalazłeś. – Nie. To znaczy, że hołduję pewnym zasadom, a tu mamy do czynienia z klasycznym przypadkiem konfliktu interesów. Shep jest twoim przyjacielem. Znacie się od dawna. – Nie spuszczał z niej oczu. – Nigdy nie spałam z Shepem – oświadczyła bez ogródek Rainie. – Wiesz, że większość ludzi ciebie uważa za powód rozpadu małżeństwa O’Gradych? – Nie jesteśmy ze sobą. Nigdy nie byliśmy i nigdy nie będziemy. – Spędza u ciebie dużo czasu. – Wiem. – Rainie... – Ludzie gadają co im ślina na język przyniesie. Jeszcze tego nie zrozumiałeś? To małe miasteczko. Przez większość dni w roku pada deszcz, a krów jest dwa razy więcej niż mieszkańców. Zwykle nie ma tu nic ciekawego do roboty... pozostaje gadanie. Tak już jest. – Dlaczego nie powiedziałaś mi o strzelbie, Rainie? Strzelba, z której zabito twoją matkę i która nosiła twoje odciski palców, znikła z policyjnego sejfu. A potem w magiczny sposób się odnalazła. Wytarta do czysta. Dlaczego mi o tym nawet słowem nie wspomniałaś? Twarz Rainie spochmurniała, oczy przybrały kolor skały łupkowej. Quincy rozpoznał tę minę, tę bojową postawę z wysoko uniesioną głową. – Myślisz, że zabiłam matkę? – Nie. – Myślisz, że zastrzeliłam ją z zimną krwią? Wróciłam ze szkoły do domu i po prostu rozwaliłam jej głowę? Masz mnie za żeńską wersję Charliego Kenyona. Za drugiego Danny’ego O’Grady? – Nie, Rainie – powiedział łagodnie. – Wcale tak nie myślę. – W takim razie jakie to ma znaczenie, Quincy? Minęło czternaście lat. Ja tego nie zrobiłam, więc daj mi spokój. Radzić sobie ze spojrzeniami i plotkami sąsiadów – do tego