jakiegoś organu. Od Mandy.
- Co?!-Rainie i Kimberly były zaskoczone. - Kiedy ostatni raz rozmawiałem z Bethie, pytała mnie o oddawanie organów. Była ciekawa, czy to możliwe, żeby biorca otrzymywał coś więcej poza tkanką. Czy to możliwe, żeby otrzymywał część duszy dawcy, jego uczucia i nawyki. Wtedy to zlekceważyłem. Dopiero dzisiaj zacząłem się zastanawiać, dlaczego mnie o to pytała. - Mój Boże - mruknęła Rainie. - Elizabeth zgodziła się na odłączenia córki od urządzeń podtrzymujących funkcje życiowe, a po paru tygodniach zjawił się mężczyzna, który twierdził, że nosi w sobie część Mandy. - Bardzo sprytnie - powiedział Quincy. - To teoria domina - zadeklarowała Kimberly. - Zaczął od najsłabszego elementu - od Mandy. Zabił ją, a potem wykorzystał żal po jej śmierci, żeby dobrać się do matki. A teraz... Teraz... - Spojrzała na ojca. - Cholera! - Rainie poderwała się nagle. - Wrobił cię! Mówiliśmy już o tym. Nieważne, że nie wszystko jest doskonałe. Ważne, że osiąga się swój cel. Zastanów się! Bethie została zamordowana. Jako jej były mąż już znajdujesz się na liście podejrzanych. Wystarczy parę odpowiednich wyników analiz laboratoryjnych i staniesz się głównym podejrzanym. Rozumiesz? Śmierć Mandy otworzyła mu drogę do Elizabeth, a śmierć Elizabeth doprowadzi do twojego aresztowania i nagle bum! Kimberly zostaje sama. Idealny układ! - Ale... Można chyba załatwić kaucję? - spytała rozpaczliwie Kimberly. Quincy patrzył na Rainie. Wydawał się oszołomiony. - Nieważne - szepnął do córki. - Rainie ma rację. Kiedy uznają mnie za głównego podejrzanego, zawiadomią biuro. Zgodnie z procedurą biuro odbierze mi odznakę i broń. Nawet jeśli nie wyląduję w areszcie, w jaki sposób będę mógł cię chronić? Mój Boże! Facet się porządnie przygotował! - Kim, do cholery, jest ten człowiek?! - wrzasnęła Kimberly. Nikt nie potrafił jej odpowiedzieć. 126 18 Greenwich Village, Nowy Jork Sprawy wyglądały bardzo źle. Quincy chciał wysłać córką do Europy. Kimberly krzyknęła, że nie pojedzie. Quincy powiedział jej, że to nie czas na arogancję. Kimberly zaczęła się śmiać, odpowiedziała, że przygania kocioł garnkowi, a potem jej śmiech przerodził się w płacz, co jeszcze bardziej zasmuciło Quincy'ego. Stał pośrodku pokoju, zdumiony i zażenowany, podczas gdy jego córka płakała. W końcu Rainie posłała Quincy'ego do łóżka. W ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin spał zaledwie cztery i praktycznie nie był w stanie normalnie funkcjonować. Potem zaparzyła dzbanek kawy i wraz z Kimberly usiadła przy stole kuchennym. Kimberly wolała czarną kawę. Rainie znalazła śmietankę i cukierniczkę. - Nie śmiej się - powiedziała, wsypując łyżeczkę za łyżeczką. - Nie cierpię, kiedy mam we krwi samą kofeinę. - Czy mój ojciec kiedykolwiek to widział? - Parę razy. - Czy jego uwagi były bardzo pogardliwe? - W skali od jednego do dziesięciu - gdzieś w okolicach dwunastu. - Całkiem nieźle. Komentarz mojego dziadka sięgnąłby piętnastu. - Twój dziadek jeszcze żyje? - Rainie była zdumiona. Quincy nigdy nie mówił o swoim ojcu. Właściwie o matce też w ogóle nie wspominał. Może tylko raz, kiedy powiedział, że umarła, kiedy był mały. Kimberly zdmuchiwała parę znad filiżanki.