mieszkania zakotwiczyła tam na stałe swoją gablotę.
Julianna odwróciła się do okna i spojrzała na wyblakłe popołudnie, starając się nie zwracać uwagi na tłusty ślad na szybie. To tylko na jakiś czas, pomyślała. Już wkrótce będzie miała to wszystko, bez czego tak trudno się żyje. Wkrótce znowu poczuje się sobą. Richard. I Julianna. Zamknęła oczy, wyobrażając sobie swoją przyszłość przy boku Richarda. Wiedziała, że będzie wspaniała. Taka, o jakiej zawsze marzyła. Uśmiechnęła się. Zeszłej nocy Richard przyszedł do niej we śnie. Szeptał jej do ucha, że Julianna jest dla niego wszystkim. Żoną, kochanką i najlepszym przyjacielem. Powiedział, że nie może bez niej żyć. Byli razem zarówno w sensie duchowym, jak i fizycznym. Kochali się tak, jakby byli dla siebie stworzeni. Ich ciała i dusze spożyły cudowną komunię miłości. We śnie pojawiła się również Kate. Miała niemowlę na ręku i wyglądała na zupełnie zadowoloną. Pobłogosławiła jej związek z Richardem. Nagle Julianna poczuła ruch dziecka i położyła rękę na brzuchu pełnym satysfakcji gestem. Sen był znakiem. Przeznaczenie odsłoniło tajemną kartę i objawiło Juliannie, co ma robić. Musi zdobyć Richarda, żeby mógł się wreszcie zrealizować. A Kate ma wziąć dziecko. Taki jest układ. Julianna odda Kate swoje dziecko, a w zamian weźmie jej męża. Tramwaj zatrzymał się ze zgrzytem. Julianna otworzyła oczy. Stanęli obok szkoły. Przez kutą w żelazie bramę zobaczyła śliczne podwórko, a na jego środku fontannę i figurkę Najświętszej Panienki. To był symbol czystości i dobra, który miał chronić przed podszeptami diabła. Jeszcze jeden znak. Uniosła do ust drżącą z emocji dłoń. Przeznaczenie. Tramwaj ruszył, zostawiając w tyle szkołę i symbol dziewiczej Marii. Julianna wpatrywała się w słodką Bożą Rodzicielkę, a gdy znikła jej z oczu, znowu spojrzała do przodu. Położyła dłonie na swym wydatnym brzuchu, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. Dzisiaj miała zrealizować pierwszą część planu. Zamierzała powiedzieć Ellen, że wybrała Richarda i Kate na rodziców swojego dziecka. Wysiadła na rogu St. Charles i Szóstej Ulicy, gdzie w wielkim starym domu mieściła się agencja. Owinęła się szczelniej płaszczem. Dzień był nadzwyczaj ciepły jak na tę porę roku, ale gdy tylko słońce zaczęło zachodzić, zrobiło się chłodniej. Prognozy zapowiadały spadek temperatury z powodu zimnego frontu, który przesunął się już przez większą część kraju. Po wysłuchaniu setek rozmów na ten temat uznała, że nowoorleańczycy mają bzika na punkcie pogody, czemu zresztą trudno się było dziwić. W tym rejonie aura charakteryzowała się niesłychaną zmiennością, balansując od mrozów aż po mordercze upały, które wielu osobom kojarzyły się z przedsionkiem piekła. Nowoorleańczycy mieli więc pełne prawo do pogodowych obsesji, pomyślała Julianna. Weszła do biura Citywide i rozejrzała się dookoła, ale ponieważ recepcjonistka Madeline gdzieś znikła, Julianna usiadła na jednym z wygodnych krzeseł. Z biura szefowej dobiegała jakaś rozmowa. Znudzona i zirytowana Julianna ruszyła w tamtą stronę. Drzwi były lekko uchylone i, sądząc z odgłosów, Ellen rozmawiała