- Harpii?
- Tak. - To nie pani sprawa. Po prostu nie lubię. Alexandrze dreszcz przebiegł po plecach na dźwięk aksamitnego głosu. Lecz w pojedynku na słowa hrabia jej nie pobije. Już ona do tego nie dopuści. - Ryszard Trzeci z pana, prawda? Kilcairn uśmiechnął się w taki sposób, że zaparło jej dech w piersiach. - „Gdy więc nie mogę jak tkliwy kochanek W tych dniach uciechy godzin moich spędzać, Postanowiłem na łotra się zmienić, Dni tych rozkosze nienawiścią zatruć.”1 Potrząsnęła głową zaskoczona. - Nie, raczej zły król, który zamyka młode, bezbronne bratanice w wieży, a potem skazuje je na śmierć. - Okrutnik. - Na pewno pan wie, jak pana widzą. - Tak, a pani również, panno Gallant? Na pierwszy rzut oka tak. Teraz przyszło jej jednak do głowy, że okrutnicy nie cytują z taką swobodą szczerych wyznań z „Ryszarda III”. - Nie do mnie należy ocena, milordzie. Jestem tylko pracownicą. Hrabia wyciągnął rękę i musnął jej policzek. Gdy się nie poruszyła, odgarnął jej pasmo jasnych włosów i wsunął za ucho. Przez cały czas patrzył jej w oczy, jakby obserwował reakcję. Poczuła się jak ćma, którą wabi ogień. Nie była w stanie wykonać żadnego ruchu, mówić, oddychać. Potem ujął jej twarz w dłonie, nachylił się powoli i dotknął wargami ust. Zamknęła oczy, poddając się cudownej pieszczocie. Serce waliło jej młotem. Cala płonęła. Nachyliła się ku niemu z cichym jękiem i niewprawnie oddała pocałunek. Kilcairn chwycił ją w talii i bez wysiłku posadził sobie na kolanach, nie przestając całować. Jej brak 1 W. Szekspir: Tragedia Ryszarda III przekład L Ulricha (przyp. tłum.). doświadczenia wcale mu nie przeszkadzał. Gdy pałała już żarem namiętności, nagle się odsunął. Spojrzała na niego oszołomiona. - O, Boże - wyszeptała. Hrabia wpił w nią oczy. W jego spojrzeniu było coś tajemniczego i uwodzicielskiego. - Obawiam się, że tego Rose nigdy się nie nauczy - powiedział cicho. - Czego? - Jak sprawić, żeby mężczyźni pożądali jej, jak ja panią pożądam. Opuścił wzrok na jej usta i pocałował ją jeszcze raz, namiętnie, natarczywie. Przywarła do niego mocniej, objęła za szyję. Nie mógł być taki cyniczny, za jakiego starał się uchodzić. Nie potrafiłby tak całować. Nie łudziła się jednak, że jakiekolwiek względy powstrzymają go przed rozebraniem jej do naga i obsypaniem pocałunkami. Na tę myśl zadrżała z gorącego pragnienia i jednocześnie uświadomiła sobie, że musi się opanować, natychmiast. - Milordzie... Przesunął usta na jej szyję. - Tak? - Proszę przestać! - Dlaczego, na litość boską?! Musnął delikatną skórę koniuszkiem języka. Gwałtownie wciągnęła powietrze, wpijając palce w jego ramiona. - Nie jest to najlepsza metoda nauki właściwego zachowania. - Nie ma tu mojej kuzynki. - Ale pan jest. Odsunęła się od niego i wstała. Powoli, niechętnie, zdjął ręce z jej bioder. Wiedziała, że bez trudu mógłby przytrzymać ją siłą, a mimo to ją puścił. Później, kiedy odzyska zdolność rozumowania, zastanowi się, co może oznaczać takie zachowanie. - Jestem guwernantką, a nie kochanką - oświadczyła, poprawiając włosy. - A pan, na własną prośbę, został moim uczniem.