Rozpakował torbę podróżną, gdy zadzwoniła jego komórka. Na wyświetlaczu pojawił się
numer Olivii. – Cześć – zaczął. – Już się martwiłem. – Naprawdę? Mówiła beztrosko i za to był jej wdzięczny. W ciągu minionych dni okazywała mu wsparcie, starała się nawet żartować. Wiedział, że się martwi jego podróżą. Dwukrotnie proponował, że sobie odpuści, i dwukrotnie namawiała go, by jechał. Zrobisz, co musisz, a po wszystkim wrócisz do domu. O1ivia nie należy do kobiet, które potulnie siedzą i czekają na mężczyznę. Tym razem jednak właśnie tak zrobiła, wbrew swoim zasadom. Doceniał jej poświęcenie i obiecał, że załatwi wszystko i wróci najszybciej, jak to będzie możliwe. – Masz zasuwać jak mały samochodzik – powiedziała surowo. – Dopiero co przyjechałem. – A mnie się wydaje, że minęła wieczność – szepnęła. W pierwszej chwili prawie uwierzył, ale zepsuła wszystko, śmiejąc się głośno: – Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać. Stłumił uśmiech. Dobrze chociaż, że żartuje, że się z nim przekomarza. – Niech ci będzie. Nabrałaś mnie. – Czego się dowiedziałeś? – Na razie niczego. Rozmawiali jeszcze chwilę. Powiedziała mu, że była na kolacji z Lydią Kane, przyjaciółką ze studiów. Podał jej telefon do motelu i obiecał, że zadzwoni następnego dnia. – Uważaj na siebie – poprosiła. – Szczerze mówiąc, sama nie wiem, czego ci życzyć. Żebyś się przekonał, że Jennifer nie żyje i ktoś robi ci chore kawały... czy żeby naprawdę żyła. – I jedno, i drugie będzie trudne. – Wiem. Mówię poważnie, Rick. Nie ryzykuj za bardzo. Potrzebujemy cię. – My? Wahała się przez ułamek sekundy. – No, my wszyscy. Kristi, ja, Hairy S i Chia. – Niedługo wrócę do domu – obiecał, ale oboje wiedzieli, że to tylko słowa. Nie miał pojęcia, kiedy ponownie zawita do Nowego Orleanu. – Daj nam znać, kiedy upolujesz ducha. – Dowcipnisia. – Czasami. – Aż za często. Zadzwonię. Rozłączył się i przez chwilę rozważał, czy nie wsiąść w najbliższy samolot lecący na wschód. Czemu nie? O1ivia ma rację. Ugania się za duchem. Albo ktoś go wrabia, albo traci rozum. Stawiał na to pierwsze. I wiedział, że pozna prawdę. Musiał. Rozdział 7 Kolacja Bentza składała się z krakersów z serem z automatu i coli z maszyny stojącej w przejściu prowadzącym na basen. Idąc do siebie, rozerwał celofanowe opakowanie. Natychmiast zabrał się do pracy. Już wcześniej sporządził listę osób, z którymi Jennifer była najbliżej. Jedząc wilgotne krakersy i plasterki sera, starał się ustalić miejsce ich pobytu. Liczył, że przynajmniej część bliskich znajomych Jennifer nadal mieszka w pobliżu – mógłby się umówić na spotkania. Oczywiście, o ile ktoś w ogóle zechce z nim rozmawiać; zapewne większość uważa go za osobę niepożądaną. Zakładał, że część znajomych się wyprowadziła – będzie musiał ich odnaleźć, skontaktować się telefonicznie. I co im powiesz? Że wydaje ci się, że widziałeś Jennifer, chociaż pochowałeś ją dwanaście lat temu? Nie znał odpowiedzi na to pytanie. Połączył się z Internetem, uchylił odrapane żaluzje, aby widzieć parking, i rozsiadł się na niewygodnym krześle.