Znaleźli się na niebezpiecznym gruncie. I to jej się podobało.
- Róg - powiedziała i gra zaczęła się naprawdę. Grali przez trzy godziny. On wygrał za pierwszym razem, kiedy ona spróbowała białą bilą przeskoczyć nad ósemką. Ale się nie udało. Wygrał za drugim razem, kiedy zaczęła grać agresywnie i chciała zgarnąć wszystko. Ale się nie udało. Potem ona wygrała trzecią, czwartą i piątą rozgrywkę, dając Quincy'emu dużo do myślenia. - Poddajesz się? - spytała. - Dopiero się rozgrzewam, Rainie. Dopiero się rozgrzewam. 24 Uśmiechnął się do niej szeroko i wrócił do stołu. W szóstej rozgrywce zaskoczył ją, rezygnując z finezji i demonstrując siłę. Ale ona też miała coś w zanadrzu. Dzięki temu gra stawała się coraz bardziej interesująca. Szóstą dał jej wygrać, teraz szykowali się do siódmej. - Dużo grasz - zauważył. Mówił spokojnie, ale się spocił i widać było, że musi koncentrować się bardziej niż na początku. - Lubię to miejsce. - Miło tu - zgodził się od razu. - Ale żeby naprawdę grać, trzeba jechać do Chicago. Spróbował trafić ósemkę i chybił. Rainie chwyciła kij. - Pieprzyć Chicago! - powiedziała i uporządkowała stół. - Co dalej? - spytał Quincy. Oddychał ciężko. Ona też. W sali bilardowej zrobiło się gorąco. Było już późno. Rainie nie była na tyle naiwna, żeby nie zrozumieć podtekstu jego pytania. Rozejrzała się po mrocznej sali. Wyjrzała na zewnątrz, gdzie światła zachęcająco rozświetlały mrok. Pomyślała o swoim pięknym, mocno przecenionym mieszkaniu. Pomyślała o swoim domu w Bakersville i o sosnach, których tak jej brakowało. Potem popatrzyła na Quincy'ego i... - Powinnam jechać do domu - powiedziała. - Tak myślę. - Rano mam dużą robotę. - Rainie... - Nic się nie zmieniło? Możemy się trochę pooszukiwać, ale nic się nie zmieniło. - Nie wiem, czy nic się nie zmieniło. Nigdy nie wiedziałem. - Nie tutaj. - Dlaczego nie?! Rozumiem, co się wtedy stało. Wiem, że nie poradziłem sobie tak, jak mogłem. Ale chciałem spróbować jeszcze raz. Tyle że kiedy przyjechałem, byłaś zbyt zajęta, żeby się ze mną spotkać. Potem byłaś tak bardzo zajęta, że nie odpowiadałaś na moje telefony. Rainie, rozumiem, przez co przechodzisz. Wiem, że nie jest ci łatwo... - Znów to samo. Litość. - Zrozumienie to nie litość! - No, może nie to samo, ale prawie. Zamknął oczy. Wiedziała, że liczy do dziesięciu, żeby się uspokoić i nie udusić jej od razu. Co za ironia! Rainie zrozumiałaby przemoc zapewne lepiej niż on. - Tęsknię za tobą - w końcu powiedział spokojnie. - Po ośmiu miesiącach wciąż mi ciebie brakuje. I owszem, przyjechałem tu i zaproponowałem ci pracę właśnie z tego powodu... - Wiedziałam! 25 - Rainie, to nie będzie trwało wiecznie. Jego słowa zawisły w powietrzu. Nie udawała, że ich nie zrozumiała. Znów pomyślała o Bakersville, o domu, w którym się wychowywała, o wielkiej