Przez pewien czas.
Deweloper, który dorobił się majątku na boomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, na długo przed obecną recesją pojawiał się w życiu Jennifer i znikał. Bentz zapamiętał sobie, żeby go sprawdzić i przekonać się, co też dobry stary Alan porabia dzisiaj. Pewnie zbliża się do sześćdziesiątki albo nawet jest starszy. Może już na emeryturze? Sprawdzi to. Mrużąc oczy od słońca, opuścił daszek i wypatrzył szereg niewielkich moteli, w których być może spotykali się Jennifer i James. Niestety, księgi meldunkowe nie ujawnią, w którym z nich go zdradzali. No i co z tego? Minęło ponad dwanaście lat. W tak długim czasie motele zmieniły właścicieli, stare budynki zburzono, powstały nowe. Już miał zawrócić do Culver City, gdy jego wzrok przyciągnęła szczupła ciemnowłosa kobieta w żółtej sukience i okularach przeciwsłonecznych. Stała na przystanku. I co z tego, pomyślał w pierwszej chwili. Ale kiedy ją mijał, zobaczył jej profil i serce stanęło mu w piersi. Ten nos, ten podbródek... To, jak trzymała torebkę, stojąc przy ławce ze wzrokiem utkwionym w autobus nadjeżdżający w kłębach błękitnego dymu. Podniosła dłoń do czoła, żeby zasłonić oczy. Zupełnie jak Jennifer. Przypomniały mu się słowa Shany: kochała cię. Zaskoczyła go wtedy i nie skomentował tego. To szaleństwo, podpowiadał zdrowy rozsądek. To nie ona. Wiesz, że to nie ona. Siła sugestii, ot co! Jednym okiem szukał miejsca do zaparkowania, drugim co chwila zerkał w lusterko, na przystanek. – O cholera. Skręcił gwałtownie na parking przed centrum handlowym i zaparkował na pierwszym wolnym miejscu, przeznaczonym, jak głosiła tabliczka, wyłącznie dla gości sklepu. Autobus otworzył drzwi. Dwóch roześmianych nastolatków ze słuchawkami w uszach wskoczyło do środka z deskorolkami pod pachą. Bentz wyskoczył z wozu i rzucił się przez jezdnię. Znikła. Kobiety w żółtej sukience nigdzie nie było widać. Drzwi autobusu się zamknęły, kierowca włączył kierunkowskaz na znak, że włączy się do ruchu. – Nie! – Bentz wybiegł na ulice, kusztykał na obolałej nodze w ślad za pojazdem. Dopadł do przystanku w tej samej chwili, gdy autobus odjeżdżał w tumanie kurzu. Była w nim? Cofnął się od krawężnika i patrzył w zakurzone szyby. Wpatrywał się w twarze widocznych pasażerów, ale nikogo nie poznał. Nikt nie przypominał jej nawet odrobinę. Zapisał numer autobusu i godzinę i rozejrzał się po okolicy. Nie widział ciemnowłosej kobiety w cytrynowej sukience, nie spacerowała chodnikiem, nie wsiadała do samochodu. Poczuł przykre deja vu. Jakby już tu był. Jakby już uganiał się za Jennifer tymi ulicami. Odprowadził autobus wzrokiem. Może za nim pojechać i wyprzedzić na najbliższym skrzyżowaniu? Weź się w garść, upomniał się. To nie ona. To tylko sugestia, to wszystko wina tej suki Shany. Jennifer nie ma w tym autobusie, nieważne, żyje czy nie. Weź się w garść. Czy kiedykolwiek Jennifer jeździła miejskimi środkami komunikacji? – Nie podoba mi się to i tyle – przyznała Kristi. Siedziała w samochodzie, jedną ręką trzymała kierownicę, drugą – komórkę, przez którą rozmawiała z Reubenem Montoyą, partnerem ojca. – Musiał wyjechać. – Ale dlaczego? – nie dawała z wygraną. Zwinnie manewrowała w wąskich uliczkach Baton Rouge, jadąc do college’u Wszystkich Świętych.